Anchor Liberty Ale czyli piwo, które wywołało rewolucję.
„Listen, my children, and you shall hear
Of the midnight ride of Paul Revere,
On the eighteenth of April, in Seventy-Five:
Hardly a man is now alive
Who remembers that famous day and year.”
(Henry Wadsworth Longfellow, Paul Revere’s Ride)
Rok 1975 to nie był dobry rok dla piwa. Na pewno nie w USA. Liczba browarów, która wciąż się zmniejszała, wynosiła wtedy zaledwie ok. 110 (na ok. 215 mln. mieszkańców), a piwowarstwo domowe było jeszcze nielegalne. To wtedy też ze zdwojoną siłą uderzył trend na piwa kompletnie wyprane ze smaku, Miller wypuścił bowiem pierwsze piwo typu „lite”. Było to z pewnością najgorsze, co przytrafiło się amerykańskiemu piwowarstwu od czasów prohibicji, a pośredni wpływ na światową produkcję piwa ma do dzisiaj. Już w pierwszym roku, nowy produkt osiągnął wspaniałe wyniki sprzedażowe. Szybko więc pomysł produkcji piwa o smaku możliwie najbardziej zbliżonym do wody, podchwyciły inne wielkie koncerny jak Schlitz (dzisiaj część Pabsta) czy Anheuser-Busch. Wydawało się więc, że poziom amerykańskiego piwowarstwa sięgnął dna oraz siedmiu metrów mułu i absolutnie nie ma już dlań nadziei. Ale jak wiadomo, ta umiera ostatnia.
Wśród istniejących jeszcze browarów, utrzymywał się jeden zupełnie wyjątkowy, mały, niezależny, dzisiaj powiedzielibyśmy po prostu – rzemieślniczy Anchor Brewing. Wprawdzie, 10 lat po przejęciu przez Fritza Maytaga, wciąż nie generował on zysków. Ale determinacja syna właściciela manufaktury serowarskiej była na tyle duża, że przetrwał. Kiedy Maytag, w dość przypadkowy sposób, pojawił się w upadającym browarze i wykupił większościowe udziały, podobno za cenę używanego samochodu, nie wiedział o piwowarstwie kompletnie nic, poza tym, że Anchor Steam Beer było jego ulubionym piwem. Choć początkowo bywało z tym różnie, to w 10 lat później piwo produkowane w tym małym browarze z San Francisco prezentowało już z pewnością wysoki, a w skali amerykańskiej, wręcz unikalny poziom.
Dzisiaj trudno w to uwierzyć ale amerykański chmiel nie cieszył się w owym czasie dobrą opinią. Stosowano go przede wszystkim na goryczkę, w przypadku aromatu polegano na tradycyjnych, europejskich odmianach. Nic więc dziwnego, że gdy w 1969 roku zebrano plony z upraw testowych nowej odmiany, nazwanej Cascade… nikt nie chciał jej kupić. Sytuacja zmieniła się w parę lat później, bynajmniej nie za sprawą małego, nic nie znaczącego na rynku browaru Anchor, a za sprawą wielkiego koncernu Coors, pośrednio ze względu na wertycyliozę, chorobę roślin, która zdziesiątkowała uprawy Hallertau Mittelfruh.
Dlaczego więc to Liberty Ale okazał się piwem rewolucyjnym? Odpowiedzią na to pytanie jest oczywiście chmiel, ale nie tylko ze względu na jego nowatorski cytrusowo-kwiatowy aromat, ale także ilość surowca użytego do uwarzenia piwa. Liberty Ale, ze swoim 40 IBU, mogło być najbardziej goryczkowym piwem w USA i prawdopodobnie też najbardziej aromatycznym ze względu na zastosowanie chmielenia na zimno, tradycyjnej ale nieco już wtedy zapomnianej technologii. Co ciekawe, jego twórca uważał, że piwo początkowo nie było zbyt dobre, częściowo ze względu na to, że zasyp nie składał się w 100% ze słodów. Receptura była potem modyfikowana, także nazwę na kilka lat zmieniono na „Our Special Ale”. Warto w tym momencie pochylić się jednak nad genezą pierwotnej a zarazem obecnej nazwy. Ponieważ zbliżała się wtedy 200 rocznica ogłoszenia przez USA niepodległości, wiele firm wypuszczało na rynek specjalne edycje swoich produktów, Anchor postanowił zrobić to po swojemu i uczcić nowym piwem nie tyle rocznicę deklaracji niepodległości, która przecież przypadała rok później, a rocznicę słynnego rajdu Paula Revere. 18 kwietnia 1775 wyruszył on z Bostonu by ostrzec czołowych opozycjonistów przed zbliżającym się brytyjskim wojskiem i tym samym uchronić ich od aresztowania a składy broni przed przechwyceniem. Tak jak owo wydarzenie było preludium do amerykańskiej wojny o niepodległość, tak Liberty Ale było preludium do amerykańskiej rewolucji piwnej. Niech jednak nie wydaje się nikomu, że od tej pory wszystko poszło gładko i sprawnie a wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Droga do sukcesu amerykańskiego piwowarstwa była bowiem pełna wzlotów i upadków. Ale o tym, być może, kiedy indziej.
Jak dzisiaj smakuje Liberty Ale?
Piwo ma piękna pomarańczową barwę, jest klarowne. Niezbyt obfita piana znika stosunkowo szybko. Aromat to wyraźne, acz nienachalne cytrusy z orzeźwiającą cytryną na pierwszym planie, doskonale wyczuwalną retronosowo wraz z odrobiną żywiczności. Liberty Ale jest dobrze zbalansowane, smak chmielu świetnie współgra z delikatną podbudową słodową nie przytłaczając jej całkowicie, a goryczka jest wyraźna i choć dominuje finisz to absolutnie nie zalega. Pełnia na średnim poziomie, podobnie wysycenie, Bardzo dobre, orzeźwiające piwo, które mocno jednak odbiega od dzisiejszych standardów stylu AIPA bowiem chmiel nie fedruje w nosie niczym górnik na przodku, a goryczka nie paraliżuje zmysłów niczym kanapka z McDonalda. No i dobrze. 😉
Interesujący artykuł, napisany strawnym stylem. Pisz dalej, wiem, że takie słowa dodają motywacji, więc czekam na następne artykuły:)
Te znawco warszawski. Cascade, znany wczesniej jako USDA 56013, został “skrzyżowany” w 1956, a zaakceptowany i dostępny komercyjnie był od 1972.
Jest i MINIAKos. Witam serdecznie! 😉
To prawda, komercyjne wprowadzenie na rynek to 1972. W 1969 to były jedynie zbiory z plantacji testowych. Zaraz to poprawię. Dzięki.